Miękkie precle i Monachium. Od połowy października przygotowywałam kolejny wyjazd do Bawarii i planowałam co zjem, jak tylko przylecę. Więc precle. To też moje pierwsze skojarzenie z Monachium. Najpierw jadłam je tylko na lotnisku przesiadając się do Werony lub Wenecji. Aż w końcu wysiadam z samolotu i zostałam w mieście na dłużej, oczywiście przegryzając preclami.
Monachium spodobało mi się od razu, od pierwszego wejrzenia i na zasadzie pierwszego wrażenia. Mój pierwszy dłuższy pobyt w mieście był wciąż bardzo krótki. Miałam tylko kilka godzin przerwy na lunch, więc z lotniska podjechałam pociągiem na Viktualienmarkt, jedzeniowe targowisko pod gołym niebem w samym centrum miasta. Były precle i było piwo, ale bardziej zainteresowały mnie budki z rybami i owocami morza. Te kilka godzin wystarczyło jednak, żeby przekonać mnie do powrotu do Monachium na dłużej.
I udało się, spędziłam w Monachium niemal tydzień zwiedzając, jedząc i odkrywając miasto trochę instynktownie, a trochę dzięki wskazówkom bywałych w świecie kolegów, których udzielali mi chętnie na Facebooku. Dzięki temu odkryłam, że jakkolwiek nic tak nie poprawia mi nastroju jak precel z masełkiem i kuflem pszenicznego piwa, to są jeszcze inne, interesujące kombinacje.
W ponad dwustoletnim Ogrodzie Angielskim, w ogródku piwnym pod Chińską Wieżą spróbowałam precli z obazdą, czyli pastą z dojrzałego camemberta roztartego z masłem i przyprawami. Pasta smakuje egzotycznie: pieprzem, papryką, gałka muszkatołową i kminkiem. Nawiasem mówiąc to połączenie: kminek i gałka, towarzyszyły mi przy jedzeniu w Bawarii dość często. W obazdzie można się jeszcze dosmakować odrobiny nalewki gruszkowej lub pszenicznego piwa. To wiem, dzięki lekturze książki niemieckiego kulinarnego celebryty Alfonsa Schuhbecka pod tytułem: the German Cookbook, a nie dlatego, że rozszyfrowałam przepisy siedząc pod kasztanami w Ogrodzie Angielskim.
Szczerze mówiąc tego słonecznego, czerwcowego dnia pszeniczne piwo spożywane tradycyjnie, z wysokiej szklanki, zdominowało mój lunch w parku i przykryło wszelkie niuanse smakowe. Stało się tak z powodu muzyki. Na parkową pagodę wdrapała się bowiem tradycyjna orkiestra dęta i w estetyce „um pa pa” rozpoczęła przegląd najpopularniejszych hitów z operetek. Stoliki podchwyciły ochoczo i Park Angielski huczał od entuzjastycznego: Wielka sława to żart.
Po Baronie cyganskim przyszedł Verdi. Deski drewnianej pagody wibrowały od Va pensiero, goście ogródkowi wtórowali z przekonaniem (chyba w niemieckiej wersji językowej) a ja udałam się po kolejne piwo. Życie w Monachium jest piękne a doznania intensywne i egzotyczne. Więc stan idealnej trzeźwości nie wydawał się wskazany. Orkiestra grająca w pagodzie pośrodku Parku Angielskiego prezentowała się w bawarskich spodenkach, białych koszulkach i kapelusikach z piórami – estetyczne bawarskie full immersion.
Tym razem do precli wzięłam talerz białej rzodkwi, która okazała się być wspaniałą i bardzo prosta przekąską: fantazyjne spiętrzone wstążki posypane solą. Przy okazji tuż obok rzodkwi, na ladzie chłodniczej, wypatrzyłam kanapki z masłem i szczypiorkiem. Moja gruba księga kucharska wymienia je jako typowe przekąski z Bawarii, ale dla mnie to smak dzieciństwa i działki mojej Babci, czyli rosyjskiego fortu przy ul. Idzikowskiego w Warszawie. W każdym razie, poczułam się wtedy w Mainachium jak w domu.
Co czytać: ze znalezieniem czegoś sensownego o kuchni niemieckiej miałam problem, więc przed kolejną wycieczka do Manachium kupiłam potężną cegłę wydawaną przez wydawnictwo Phaidros: Alfons Schuhbeck, The German Cookbook. Przepisy są opatrzone bardzo ograniczonym komentarzem, ale przynajmniej wiadomo z jakiej części kraju pochodzą. Dodatkowo książkę ozdabiają fotki dań i fragmenty różnych obrazów Caspara Davida Friedricha, więc klimat jest.
Gdzie iść: do Ogrodu Angielskiego, pod Wieżę Chińską – koniecznie. A potem warto pooglądać popisy surferow na sztucznym spiętrzeniu Izary albo relaksować się z widokiem na klasyczne proporcje Monopteros. Ale uwaga, miejscowi lubią opalać się topless..
Monachium, czerwiec-październik 2019