Konstancin nieoczywisty

— Powinniśmy byli podpisać oświadczenie, że za szkody na ciele i obiektach nie odpowiadają organizatorzy — To jedna z tych złotych myśli, które przychodzą do głowy post factum. Jedna z pań ostrożnie badała stopą przerdzewiały podest schodów ewakuacyjnych, z zarośniętego zieleniną dachu dochodziło radosne i pełne antycypacji: O, schody jeszcze wyżej!, a z poziomu trawy i zza krzewów wystawały obiektywy. Nieco dalej, kilku amatorów płci obojga dopadło krzywe drzewo. Przedostatni weekend kwietnia 2017 i mój pierwszy foto spacer: „Fotospacery z Olympusem: Mazowsze – miejsca nieoczywiste”. Atmosfera zupełnie jak za studenckich czasów na objeździe historycznym, tylko tym razem dostałam profesjonalny aparat fotograficzny. Oto jak było:

Konstancin, który znam, to (bardzo) zamożne, podwarszawskie rezydencje, w dwóch wersjach podstawowych: nowopowstałe osiedle strzeżone na środku pustego pola lub budynek wolnostojący o charakterze modernistyczno-dworkowym. Z takich miejsc odbieram zamożnych turystów. Tym razem miało być inaczej – spotkanie pod willą Malutka na terenie Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji Stocer, na ul. Wierzejewskiego.

Hm…  wybierając trasę, organizatorzy dostarczyli nam prawdziwie poligonowej ścieżki zdrowia i wyjątkowych plenerów. Stocer to pierwsza część spaceru. Na ul. Wierzejewskiego straszy warszawska Kolonia Profesorska w rzeczywistości równoległej. Modernistyczne dworki i pyszne neobarokowe pałace powoli kruszą się i rozpadają stając się wdzięcznym plenerem dla amatorów ćwiczenia kompozycji martwych natur: tu cegła, tam dachówka oraz szkło okienno-butelkowe w dużych ilościach. Bujna zieleń dachów, trasów i gzymsów przykrywa rysy i ubytki elewacji, fotki cudne, ale trzeba było uważać gdzie się wlazło.

Widmo braku nadzoru konserwatorskiego, lub, jak kto woli, brak przepisów wykonawczych i gospodarskiej ręki, straszy też u zbiegu ulic Granicznej i Szpitalnej. A niemal obok tej malowniczej ruiny można znaleźć Konstancin, który znam: zadbane trawniki, kort tenisowy, kryształowe żyrandole, błyszczące podłogi i ściany zawieszone w guście XIX-wiecznych galerii. I tak trafiłam do Villi la Fleur, muzeum szkoły paryskiej.

Od razu utonęłam w otchłaniach oczu modelek Mojżesza Kislinga, czatujących jak antyczne sfinksy na nieostrożnych zwiedzających tuż przy wejściu. Nie stawiałam im oporu, to fakt. Nie znam też nikogo, kto mógłby się im oprzeć, nawet w wersji reprodukcji w albumie. W książkach ich oczy wyglądają pięknie, na obrazach wyglądają jakby wciąż żyły. Ich spojrzenia magnetyzują i wciągają w otchłań swojego świata. Do rzeczywistości bohemy artystycznej bawiącej się w najlepsze w paryskiej dzielnicy Montparnasse.

„Kolekcjonerstwo jest zdecydowanie rodzajem natręctwa. Rodzaj uzależnienia.” — to cytat z wywiadu, którego udzielił Marek Roefler, właściciel tych pięknych Kislingów i innych pysznych dzieł sztuki zgromadzonych w konstancińskiej willi. Wywiad w „Forbsie” ukazał się w 2016 r., a prywatne muzeum sztuki z kręgu École de Paris zostało otwarte w maju 2010 r. Kiedy po długich minutach udało mi się oderwać od Kislinga i jego muz, doszło do mnie, że ta willa to też rzeczywistość równoległa, ale zupełnie inna niż rozpadające się budynki Stocera. W muzeum Villa la Fleur czas się zapętlił gdzieś około trzeciej dekady XX wieku, w rzeczywistości piękna, poszukiwań tożsamości artystycznych i osobistych, kawiarnianych dyskusji i namiętności. To świat, który został kompletnie zmieciony przez II wojnę światową, ale jest w tej willi i piękne modelki z obrazów Kislinga zapraszają by się weń zanurzyć. Eugueniusz Żak, Ossip Zadkine, Xawery Dunikowski – mój spacer fotograficzny stał się estetyczną ucztą, a przyjemność była tym większa, że niespodziana, bo o wejściu z aparatami do La Fleur dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili.

Z moich poprzednich wizyt w Konstancie (tym, z zadbanymi trawnikami i nowoczesnymi systemami alarmowymi) pamiętam, że czasem najciekawsze zbiory wiszą w rejonie toalet. Raz, jak odbierałam turystę z takiej prywatnej willi, pudrowałam sobie nos obok portretów malowanych przez Matejkę. Szykowna łazienka na piętrze w la Fleur również nie rozczarowała. Kiedy wróciłam na parter, piękne dziewczyny z obrazów Kislinga patrzyły na mnie inaczej. Jakby smutno i bezsilnie pozwalały mi odejść.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Konstancińskie memento mori

Porzucony na marmurowym blacie żonkil przypominał o okrucieństwach naszej czasoprzestrzeni. I o tym, co prawdopodobnie stało się z tymi dziewczynami. Kres bujnemu życiu koloni paryskiej na Montparnassie położył wybuch II wojny światowej. Mojżesz Kisling, ten urodzony w Krakowie „książę Montparnasse”, uciekał przed gestapo z Francji, przez Hiszpanię, Portugalię do Stanów Zjednoczonych. Za oceanem schronił się też Ossip Zadkine. Eugeniusz Żak nie musiał uciekać ponieważ zmarł 13 lat przed wybuchem wojny. Xawery Dunikowski miał obozowy numer 774 w KL Auschwitz. Co widziały piękne oczy des dames du temps jadis, tych Pań minionego czasu, że dziś pilnują wejścia do konstancińskiej pętli czasu? Wolę sobie nie wyobrażać.

Spacer odbył się 22 kwietnia 2017,  był zorganizowany przez Fotospacery.pl a partnerem był Olympus. Villa le fleur, wspaniała kolekcja sztuki szkoły paryskiej, znajduje się w Konstancinie przy ul. Szpitalnej 15. Przed wycieczką warto sprawdzić dni i godziny otwarcia, a pojechać warto!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s