Uwaga: post zrozumiały głównie dla kociarzy oraz osób, które zmuszone są intensywnie pracować w wakacje. Będzie o moich subiektywnych impresjach z 7. Targów Książki Kulinarnej, na które dotarłam wczoraj, w ramach przerwy w pisaniu o galaretkach w PRL i architekturze w średniowieczu.
Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Lipiec. Koleżeństwo w mediach społecznościowych dzieli się wakacyjnym szczęściem pożytkując zasłużony czas wolny wedle uznania. A ja niemal każdą chwilę, kiedy nie oprowadzam po Warszawie, siedzę przy kompie i stukam (choć z różnym interwałem). Niby robię to, co lubię i piszę o historii i jedzeniu Warszawy, ale nigdy nie odnajdywałam radości w konkurencjach na czas. Do tego, ponad godzinę zastawiałam się jak zacząć historię o galaretkach w PRL: meduza, lorneta, lorneta meduza… Tato, mój domowy świadek historii zeszłego stulecia też jakby się zaciął: meduza i lorneta oraz, że on znowu chce na na obiad do tej fajnej restauracji wietnamskiej, co byliśmy ostatnio.
Odłożyłam warszawskie historie kulinarne na chwilę i pojechałam na Targi Książki Kulinarnej do Centrum Sztuki Współczesnej: tegoroczna edycja pod apetycznym hasłem Podróżu-jemy. Wybrałam panel na temat promowania wizerunku polskich kulinariów za granicą – bo uciekanie przed peerelowskimi meduzami to jedno, ale podnoszenie kwalifikacji zawodowych to drugie.
Wśród panelistów były osoby, który opinie cenię ogromnie i które inspirowały mnie w momentach nieoczywistych. Wspomnienie lunchu w Opasłym Tomie i ragu’ z dzika z menu Agaty Wojdy towarzyszyło mi w Australii, jak w nie-mojej-kuchni gotowałam ragu’ z kangura. Uważnie więc słuchałam panelistów, robiłam notatki na telefonie i udałam się między stoiska z listą ciekawych pozycji do pozyskania.
Upolowałam, w dobrej cenie książkę Anne Applebaum i Danielle Crittenden „From a Polish Contry House Kitchen”, zdjęcia wyglądają zachęcająco – Agata Wojda miała rację – a ja mam kolejną, obok Neli Rubinstein, autorkę do pokazywania gościom zainteresowanym polskimi przepisami. Pierwszy plus dodatni. Ale, że spiritus flat ubi vult (dziś jest dużo kryptocytatów, bo zaraz zabieram się za upodobania gastronomiczne polskich kryptologów), to kolejna inspiracja dopadła mnie w sposób zgoła nieoczekiwany.
Oczywiście mam w domu półkę na literaturę felinistyczną, ale oglądając kolejną pozycję tego typu przyszło mi do głowy, że warto napisać fusion dla targetu między crazy cat lady i food lover. Bo przecież wszystkie kocie osoby miały i mają kulinarne upodobania, moje Dziewczynki to nie wyjątek. Roboczy tytuł: książka kucharska z wąsem, ale jestem otwarta na sugestie. I tu z pomocą przyszedł Piotrek Ingling (chyba też jeszcze nie wakacjach): zupa z wąsem. Dzięki!
Prosto szukać kocich przepisów nie będzie, bo zdaje się, że część z nas, tzw kociarzy, zakładała i zakłada, że i tak wiadomo, co nasze koty jedzą. Na przykład Christopher Smart (1722-1771), autor kontrowersyjnego dzieła „Jubilate Agno”, w którym opisuje min swego kota Galfryda jako przykład… bogobojności oraz cudu stworzenia. Oraz kot wpływa na pobudzenie religijności u człowieka: bo jak Galfryda ugryzł szczur, to podmiot liryczny się gorąco modlił i dzięki czynił za kocie ozdrowienie.
Czyli, o Galfrydzie z tych wierszy wiemy dużo: że się ocierał o słupki, łapał szczury oraz robił sztuczki, co według Smarta również świadczyło o licznych Bożych błogosławieństwach udzielonych kotom. Ale opisując rozkład zajęć swojego kota, w punkcie jedzenie, autor stwierdza po prostu, że Galfryd „rusza na poszukiwanie strawy” (to przekład Stanisława Barańczaka, w wybornym zbiorze utworów „Zwierze słucha zwierzeń”). I tyle.
Generalnie Smarta mieli za szaleńca i maniaka religijnego, i nawet wsadzili do domu dla obłąkanych. Literatura angielska o nim zapomniała, aż do ubiegłego stulecia, a i ostatnio znajoma znajomej napisała o nim doktorat z literatury. Kto nie zna opisu Galfryda, ten traci jeden z kanonicznych tekstów literatury felinistycznej.
Skromny cytacik (tłumaczenie ze zbioru Barańczak):
Albowiem Bóg obdarzył go błogosławieństwem rozmaitości poruszeń.
Albowiem, choć nie potrafi fruwać, wybornie się wspina.
I jest tego więcej!
Co czytać: pozycje wymienione w tekście. I jechać na wakacje!