Matematyka, szyfry i warszawskie desery

Nie zawsze wybieram moje lektury sama. Czasem mnie ktoś o coś zapyta, czasem dostanę zlecenie na tekst albo oprowadzenie tematyczne. I wtedy odpływam w światy, których inaczej nigdy bym nie poznała. Tak było w listopadzie, kiedy na kilka dni zamieszkałam wśród szyfrów, matematyki i lodów waniliowych. Moim zadaniem było napisanie scenariusza lekcji o pogromcach „Enigmy”: Marianie Rejewskim, Jerzym Różyckim i Henryku Zygalskim. Fajnie, pobiegłam do biblioteki po wspomnienia Mariana Rejewskiego….

Cóż, nie jest to łatwa lektura dla kogoś, kto się nie na matematyce. Nie napiszę: wyższej matematyce, bo znajomi matematycy zaraz mi wytkną, że przecież teorię, którą zastosowali polscy kryptolodzy powinno się poznawać w starszych klasach liceum (przynajmniej elementy). Marian Rejewski w swojej książce wspomina rzeczy ważne, czyli pisze o analizach szyfrów, które przeprowadzali z kolegami. Pisze też o maszynach, które skonstruowano na bazie ich odkryć, ale najważniejsza jest matematyka. Na moje szczęście, między wzorami i szkicami technicznym były różne smaczki. I mam na myśli jedzenie, a konkretnie lody.

Trójka matematyków zaczęła pracę nad łamaniem niemieckich szyfrów wojskowych w Poznaniu. Tam studiowali i tam zostali zauważeni przez pracowników Biura Szyfrów Sztabu Głównego Wojska Polskiego. Praca w Poznaniu miała ich przygotować do ich najważniejszego zadania – czyli rozpracowania „Enigmy”. W 1932 r. zlikwidowano poznańską filię Biura Szyfrów i przeniesiono jej trzyosobowy zespół cywilnych pracowników do centrali, czyli do Warszawy. W stolicy, ich przełożony, Maksymilian Ciężki, wręczył im dokumentację „Enigmy”, jaką dysponował polski kontrwywiad.

Najpierw nad „Enigmą” pracował Marian Rejewski sam. Dokumenty dostał na jesieni, w październiku 1932 r. Już między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem udało mu się zrozumieć zasady działania niemieckiej maszyny szyfrującej i dzięki temu odczytać niemieckie depesze. Potem pracowali nad tymi depeszami już w trójkę stosując różne metody – oprócz obliczeń udało im się zaprojektować maszynę deszyfrującą, tzw.: bombę Rejewskiego.

Skąd taka nazwa: jest kilka wytłumaczeń. Jedno z nich mówi o tykaniu, czyli „bombowych” dźwiękach, jakie wydawały te aparaty podczas pracy. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do wydania wspomnień Mariana Rejewskiego, są tam nawet rysunki, choć kryptolog nie wyjaśnia genezy samej nazwy urządzenia. Ale w przypisach można znaleźć, że Jerzy Różycki wspomniał o dyskusjach prowadzanych w kawiarni nad deserem nazwanym bombą lodową. Ha! No, to szukam tej cukierni.

Po przeprowadzce z Poznania matematycy dostali do dyspozycji pomieszczenia w Pałacu Saskim; nie były one szczególnie komfortowe, ale za to w samym centrum stolicy. Na piechotę mogli dojść na ul. Mazowiecką do „Małej Ziemiańskiej”, choć do „Oazy” na Wierzbową mieli jeszcze bliżej. Blisko była też inna kultowa miejscówka: restauracja Simona i Steckiego na Krakowskim Przedmieściu. Ale na prawdę blisko było do Hotelu Europejskiego, i do zlokalizowanej tam cukierni Lourse’a.

Szperam dalej – na zdjęciach, które można obejrzeć on-line z Narodowego Archiwum Cyfrowego widać charakterystyczny neon L. Lourse i eleganckie wnętrze. Ale co tam ludzie jedli? Sięgam więc po książkę Wojciecha Herbaczyńskiego, warszawskiego cukiernika, który spisał historię swych kolegów po fachu.

L. to Laurenty więc Wawrzyniec Lourse, Szwajcar, który przeniósł się do Warszawy za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego. Przebiegam info o cukierniczym interesie: pierwsza cukiernia (na ulicy Miodowej), pozwolenie na prowadzenie bufetów w warszawskich teatrach, spadkobiercy w osobach siostrzeńców (bo Wawrzyniec umiera 1834 r.), nowy inwestor. O, mam coś! Firma zmienia lokalizację. Nowy właściciel zarządza przenosiny do gmachu Hotelu Europejskiego – najpierw wejście było od strony dzisiejszej ulicy gen Tokarzewskiego-Karaszewicza, a po 1915 r. od strony dzisiejszej ul. Ossolińskich. To wejście jest na zdjęciach, i tym wejściem wchodzili kryptolodzy.

A menu? Tu Wojciech Herbaczyński wspomina konkrety: kawa, czarna lub ze śmietanką, ciastka półfrancuskie, obwarzanki – ósemki, rogaliki z masa migdałową, napoleonki z grylażem (masą orzechową) lub konfiturą wiśniową, drożdżowe briosze, kocie języczki, kandyzowane owoce i…. bomba hrabska. Dalej, ten doświadczony warszawski cukiernik napisał, że to były kule lodów waniliowych powleczonych mrożonym kremem i czekoladą, ale nie podał więcej szczegółów.

Dobre i to. Można sobie wyobrazić trzech młodych mężczyzn, dwóch nosi okulary, w eleganckich garniturach przy jednym z kawiarnianych stolików nad lodami i kawą. Stanisław Ulam, kiedy wspomniał matematyczne sesje w Kawiarni Szkockiej we Lwowie, mówił o tym że bardzo często zapadała cisza, a zgromadzeni, poza wymienianiem zdawkowych uwag, wybuchami śmiechu lub notowaniem wzorów matematycznych na blacie stolika, wpatrywali się w siebie nieprzytomnym wzrokiem pijąc kawę. W Warszawie, Rejewski, Różycki i Zygalski przełamywali gorzki smak kawy lodami waniliowymi z czekoladą.

Po kilku latach, matematycy przenieśli się do nowoczesnego centrum kryptologicznego zorganizowanego pod Warszawą – w Pyrach. Tam odwiedzali ich „koledzy” z Francji i Wielkiej Brytanii. Ostatecznie, już po rozpoczęciu II wojny światowej, Polacy przekazali swoje ustalenia. I tak bomba Rejewskiego trafiła do Alana Turinga, brytyjskiego genialnego matematyka, który również pracował nad łamaniem niemieckich szyfrów. A nazwa deseru z Warszawy weszła do obiegu światowej kryptologii, bo Turing utrzymał nazwę pracując nad swoją wersją urządzenia do dekryptażu. I dlatego alianci mieli tajne informacje, które zdobywano miedzy innymi dzięki tykaniu Turing’s bombe.

Złamanie kodu „Enigmy” umożliwiło aliantom wygranie wojny o 2-3 lata wcześniej. Tylko, że przez wiele lat po II wojnie światowej udział Polaków nie był oficjalnie nagłośniony, a laury i pochwały zbierali alianccy specjaliści. Teraz o polskich matematykach mówi się co raz więcej. Powstają muzea i wystawy, np.: w Poznaniu i Szamotułach, skąd pochodził Maksymilian Ciężki, kierownik sekcji niemieckiej Biura Szyfrów.

A bomba hrabska? To plombier: smakowite i bardzo śmietankowe lody rodem z Francji, a dawne książki kucharskie zawierają całe serie różnych bomb. Natomiast we współczesnej Warszawie wciąż można zjeść kuliste desery. Znalazłam takie ciastko w cukierniach Lukullus. Tylko smak ma chyba inny, bo nie jest to deser lodowy, a ciastko ze skrawków z dodatkiem rumu i kakao. Osobiście wole inną „bombową” kulę w Lukullusie: Jasminum Grandimango wspaniały deser smakujący jaśminem, wanilią i prażonym mango, który wydaje z siebie klik, kiedy biała kula kapituluje wobec mojego widelczyka.

jasminum 2

Co czytać, gdzie jeść? W Warszawie jest parę cukierni Lukullusa, ja lubię tę na ul. Mokotowskiej w Centrum i tę na Saskiej Kępie (ul. Francuska). Do czytania: Marian Rejewski, Wspomnienia z mej pracy w Biurze Szyfrów Oddziału II Sztabu Głównego w latach 1930-1945 (Poznań: Wydawnictwo Naukowe UAM, 2011) oraz Wojciech Herbaczyński, W dawnych cukierniach i kawiarniach warszawskich, Warszawa: PIW 1983 (rozdział o Lourse jest na stronach 79-89). Warto też wrzucić nazwisko Lourse w wyszukiwarkę Narodowego Archiwum Cyfrowego żeby zobaczyć stare zdjęcia. A na stronie Ninateki jest ciekawy film dokumentalny o warszawskich cukierniach pt.: Kronikarz – opowiada Wojciech Herbaczyński, reżyseria Maria Kwiatkowska (1985 r.).

Warszawa, listopad 2018 r.

Jedna uwaga do wpisu “Matematyka, szyfry i warszawskie desery

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s