Pomidory w puszce, cebula, ziemniaki, jajka i ocet oraz torebka liści laurowych – tyle mi wystarczy, żeby się kulinarnie przenieść na Maderę. Bo ile można spać? Zakupy zrobione, książki i płyty zgromadzone, Internet działa bez zarzutu. To mój pierwszy weekend pod hasłem: zostań w domu w czasie pandemii i pierwszy zupełnie wolny weekend od sierpnia ubiegłego roku. Mam czas i zapasy więc robię sobie dzień wakacji na Maderze. Zwłaszcza, że pogoda sprzyja. Za oknem piękne wiosenne słońce, choć z tarasu wieje rześkim chłodem. Z garnków i patelni roznosi się aromat liści laurowych, a na ekranie przeglądam zdjęcia z wakacji, na których według Instagramu byłam 110 tygodni temu.
Madera kulinarnie kojarzy mi się z drzewami wawrzynowymi i potrawami z dodatkiem liści laurowych. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale na początku XV wieku wyspa była zalesiona. Tam, gdzie teraz rozciągają się tarasowe poletka bananów rosły drzewa wysokie nawet na 15 – 20 metrów, tworząc mglisty i zacieniony las. Drzewa wawrzynowe to kuzyni krzaków wawrzynu szlachetnego, czyli tego, który dostarcza pachnących liści do rosołu i ładnie rośnie w doniczce lub w ogrodzie, jeżeli ktoś ma domek na przykład we Włoszech. Zresztą przydrożny krzak wawrzynowy nie jest jakimś wyjątkowym widokiem na wycieczce w rejon Morza Śródziemnego. Tylko, że jakoś tak wyszło, że z Włochami kojarzy mi się zapach oregano, a z Grecją bazylia. Za to liśćmi laurowymi zainteresowałam się dopiero na Maderze.
Pierwotne lasy wawrzynolistne zostały wykarczowane i wypalone, kiedy Maderę skolonizowali Portugalczycy. Nie szło łatwo, na Maderze wspomina się pożary, który trwały aż siedem lat. W końcu pola i pastwiska potrzebne Europejczykom wreszcie powstały. Na wyspie sadzono wszystko, co akurat było modne w Europie: trzcinę cukrową, banany czy egzotycznie kwitnące strelicje. Tymczasem resztki laurissilva makaronezyjskiego lasu wawrzynoslistnego zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, i dziś zarastają jakieś 16% wyspy.
Moje wspomnienie laurissilva, wysokiego lasu pełnego ciemnozielonych cieni, rozproszonego światła i mocnego aromatu związane jest ze spacerem w tropikalnym ogrodzie Monte. Rośliny i dekorację parkowe w tym ogrodzie mogą przyprawić o zawrót głowy, bo kawałka lasu wawrzynolistnego trzeba tam szukać między chińskimi i japońskimi ogrodami wodnymi, obok zakątków obsadzonych australijskimi eukaliptusami i roślinami z różnych części Afryki. Po drodze mija się kolekcje malowanych płytek ceramicznych eksponowanych pod gołym niebem: część historycznych, dawnych, a część zawierających rysunkowy wykład historii Portugalii. Niesamowity ogród stworzony jako zapis fascynacji i podróży jego właściciela w estetyce Izraela Poznańskiego (z tej miejskiej łódzkiej legendy o budowaniu pałacu: Wybrać ulubiony styl? Jeden?! Mnie stać na wszystkie!). José Manuel Rodrigues Berardo, bagatela jeden z najbogatszych ludzi w Portugalii, kupił tę posiadłość pod koniec lat 80 XX wieku i stworzył postmodernistyczne i estetyczne szaleństwo na miarę fantazji łódzkich fabrykantów.
Część tego ogrodu to las wawrzynolistny, tam po raz pierwszy poczułam ten zapach: niby domowy i oswojony zapach liści laurowych dodanych do rosołu, ale jednak bardziej dziki, leśny i zupełnie egzotyczny. Od tej pory, kiedy przyprawiam rosół na moment przenoszę się na Maderę.
Niedzielny domowy rosół, to tylko jeden ze sposobów, żeby spędzić dzień na Maderze nie ruszając się z domu. Na wyspie poznałam też przepis na lekką i bardzo aromatyczną pomidorową podawaną z jajkiem w koszulce. Sama zupa to nic innego jak uduszone razem: odrobina cebuli zeszklonej na oliwie z oliwek, nieduży ziemniak i pomidory (surowe lub w puszce). Przyprawy jak najbardziej podstawowe: sól i pieprz, ale jak ma być wspomnienie Madery, to nie może zabraknąć też listka laurowego. Przynajmniej tak gotowałam tę zupę dla siebie, na wakacjach w zimie 2018, dodając do wywaru pomidorowego odrobinę cukru. W restauracji czasem podawano zupę zblendowaną na krem, a czasem z całymi krążkami cebuli. Smakowały mi obie wersje, a kiedy łyżką przebijało się jajko i płynne żółtko łączyło się z pomidorową… to jeden z moich kolejnych momentów a’ la Madeira. Niestety nie mam prostego patentu na gotowanie jajek w koszulce, ale jak już trzeba siedzieć w domu, to można równie dobrze spędzić ten czas na trening technik kulinarnych. Żeby ugotować te jajka do wody trzeba dodać odrobinę octu, a reszta może zostać do dezynfekcji.



Z Maderą kojarzy mi się jeszcze inne danie: zapiekanka z boczkiem, cebulą i oliwkami, doprawiona świeżymi listkami laurowymi i pieprzem oraz posypana zieloną pietruszką. Faktycznie oliwek nie kupowałam w trakcie szaleństwa zakupów na zapas, ale to dlatego, że jakieś oliwki zwykle w domu mam. Na moich wakacjach to było danie pod wino: białe, wytrawne niezbyt aromatyczne, ale bardzo orzeźwiające. Wino też mam, ziemniaczki pachną obłędnie więc najwyższa pora życzyć smacznego i na zdrowie. A na deser łamigłówka, na zdjęciu balkonów z Funchal, głównego miasta Madery znajdź kota.
Inne przepisy na domową izolację? #zostańwdomu i wyjedź na Riwierę. Kulinarnie oraz #zostańwdomu i wyjedź na Podhale. Kulinarnie
Moje posty z zimowych wakacji w 2018 r.: o tym dlaczego fajniej było zwiedzać wyspę śladem Winstona Churchilla niż Marszałka Piłsudskiego i o wyspiarskich bananach w kontekście historii Polski (i Węgier).