Wycieczka do Belem, zachodniej dzielnicy Lizbony na totalnym spontanie. Plan był prosty: lekki aperitif, spacer krużgankami Klasztoru Hieronimitów, przerwa na emblematyczne ciasteczko – babeczkę budyniową (pasteis de Belem) oraz ewentualnie lunch. To wszystko w tempie slow i kontemplacji majestatycznie płynącego Tagu. A wyszło inaczej. Dlaczego? Bo, jak się okazało już na miejscu, początek kwietnia, to w Lizbonie sezon turystyczny w pełni.
Wokół klasztoru, kultowej cukierni, na przystanku tramwajowym w stronę centrum i nad brzegiem Tagu – właściwe wszędzie w Belem, kłębił się tłum turystów. Fakt, zanim się zebrałyśmy, zrobiło się południe. Samo centrum Lizbony nie wydawało się aż tak zatłoczone, a tu ilość ludzi i długość kolejek robiła wrażenie. Trzeba było zacząć od końca, a więc od lunchu, i po prostu przeczekać do popołudnia. Krużganki klasztorne zamykają o 17.30, ostatnie wejście o 17 (bilety sprzedają do 16.45) – przed zwiedzaniem było więc dużo czasu na jedzenie i delektowanie się budyniowymi babeczkami.
Oczywiście o wolny stolik nie było łatwo. Wystarczyło jednak odejść od zatłoczonego wejścia do Starbucksa i oblężonej ciastkarni Pasteis de Belem, i się udało. Usiadłyśmy w małej restauracyjce i obczaiłyśmy menu lunchowe. Za mniej więcej 8 euro były krokiety z dorsza podawane z sałatką i wegetariańska feijoada, czyli portugalska klasyka kulinarna. I dobrze, bo przecież planowałyśmy dzień z Klasztorem Hieronimitów, czyli wpisaną na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO perełką portugalskiego krajoznawstwa.
Pasteis de bacalhau, czyli krokiety z suszono-solonego i potem wymoczonego dorsza, ziemniakami i pietruszką, były świeże i chrupiące. Do tego smaczna feijoada, czyli: fasola duszona z kolendrą, podana z ryżem. Dobre, ale, jak dla mnie, mało wyraziste. Przydałoby się trochę cytryny, papryki lub pieprzu. To moje główne i jedyne zastrzeżenie do kuchni portugalskiej w ogólności. Portugalskie jedzenie lubię co raz bardziej, a małą torebkę pieprzu mogę zawsze zabrać do kieszeni.
Lunch udał się znakomicie i można było zrealizować pozostałe punkty programu, znaczy poświęcić uwagę życiu monastycznemu i jego kulturowym oraz kulinarnym ramifikacjom. Kultowy deser z Belem, czyli babeczki z ciasta francuskiego pełne kremu budyniowego, to spadek po zakonnikach. Oryginalna receptura pochodzi kuchni Klasztoru Hieronimitów, i jest rodzajem przewrotnego przepisu zero waste. Przez stulecia białek jaj używano do bielenia habitów, do zagospodarowania pozostawały więc żółtka.
W latach 20 XIX w. przez Portugalię przetoczyła się liberalna rewolucja, w efekcie rozwiązano klasztor w Belem i zakonnicy oraz zatrudniani przez nich pracownicy, np.: specjaliści cukiernicy, musieli znaleźć jakieś nowe źródło dochodu – na przykład sprzedając gotowe ciasteczka lub tajny przepis na budyniowe super babeczki. Od roku 1837 do dziś, ten oryginalny klasztorny przepis pozostaje sekretem cukierni, a raczej fabryki babeczek, urządzonej w starej rafinerii cukru tuż obok klasztoru. I właśnie tam się chodzi na oryginalne pasteis de Belem. Wszystkie inne portugalskie babeczki z kremem budyniowym nazywają się pasteis de nata i można je zjeść w wielu miejscach na świecie. Tu, w Lizbonie, czy gdziekolwiek indziej, według mnie babeczki zyskują na walorach smakowych ciepłe i posypane cynamonem, choć niektórzy wolą z cukrem pudrem.
I wreszcie sam klasztor – pomysł, żeby wejść około godziny 16 okazał się po prostu świetny. Trochę ludzi w kolejce, raptem jedna głośna wycieczka szkolna w środku. Jak na sezon turystyczny – luz! I do tego, piękne, popołudniowe słońce…
W imponującym kompleksie wzniesionym na początku XVI wieku, żeby uczcić portugalskie „odkrycia geograficzne” i panującą ówcześnie dynastię Aviz, znajdują się dziś różne muzea. My zdecydowałyśmy się na degustację klasztornej architektury, czyli dziedziniec i kościół Najświętszej Marii Panny, gdzie w XIX wieku złożono hm… doczesne szczątki Vasco da Gama. Otwarte do zwiedzania pomieszczenia są właściwie puste. Główną atrakcją jest ażurowa dekoracja samych krużganków – bardzo charakterystyczny styl nazywany manuelińskim na cześć króla fundatora Manuela I Wilkiego lub Szczęśliwego.
Vasco da Gama, zmarł w 1524 r. w Koczin, na Wybrzeżu Malabarskim, ale jego ciało przetransportowano do Portugalii by ostatecznie, po upływie stuleci, umieścić je w kościele w Belem. Symbolicznie wrócił więc w miejsce, gdzie rozpoczęła się jego kariera jako Admirała Mórz Indyjskich. Zgodnie z tradycją ten portugalski żeglarz (wraz z towarzyszami) modlił się w tutejszym starym kościele przed wyruszeniem na swoją pierwszą indyjską wyprawę w 1497 r. Klasztor, który można dziś zwiedzać, został wybudowany po jego szczęśliwym powrocie, kiedy okazało się, że droga morska do Indii istnieje, da się dopłynąć i wrócić.
Zagryzając pasteis de Belem (lub pasteis de nata z dowolnej innej cukierni, jak ktoś nie ma cierpliwości stać w kolejce na rua de Belem 84-92) można podejść nad sam brzeg Tagu i popatrzeć na monumentalny Pomnik Odkrywców. Stylizowana karawela została wzniesiona ku pamięci żeglarzy, naukowców i misjonarzy zaangażowanych w portugalskie wyprawy geograficzne. Na placu przed pomnikiem ułożono ogromną mapę – różę wiatrów. Spacerując po skwerku można więc symbolicznie podążać za portugalskimi podróżnikami. Madera, Azory i dalej do dalekich krain, gdzie… można dziś zjeść portugalskie budyniowe babeczki.
Deser z Klasztoru Hieronimitów zrobił międzynarodową karierę: w Kambodży, Singapurze, Malezji, Hong Kongu i Brazylii. Babeczki dotarły nawet do Japonii. Nie ma się więc co dziwić, że do cukierni nad brzegami Tagu stoi zwykle mniejszy lub większy tłumek spragnionych ich smaku turystów. Kolejki trzeba się spodziewać nawet jeżeli centrum Lizbony nie wydaje się szczególnie zatłoczone.
Lizbona kwiecień 2019