A co się wam kojarzy z kuchnią Słowenii? – w jednej chwili pytanie zadane w cyfrową przestrzeń Internetowego classroomu przeniosło mnie w świat kulinarnej magii i cudownych krajobrazów, które oglądałam niemal dwa i pół roku temu. To była szalona wycieczka: osiem europejskich krajów w trzy tygodnie. Ja i grupa z Australii: granice, języki, waluty i historie nakładały się jedne na drugie.
Ostatnio zastanawiam się czym jest turystyka kulinarna. Są definicje, które mówią, że turysta kulinarny to taki, którego interesuje jedynie kultura kulinarna: winnice, znane restauracje, lokalne smaki. Ta wycieczka uzmysłowiła mi, że tak wcale nie musi być. Jedyny porządek w korowodzie wrażeń i setkach kilometrów które zrobiliśmy na tym grand tour po Europie Środkowej wprowadzały posiłki. Kraje i języki czasem się myliły, działo się za dużo, żeby wszystko pamiętać. Wszyscy jednak byliśmy w stanie opisywać odwiedzanie kraje i nasze itinerarium oryginalnymi daniami i lokalnym alkoholem. Zapamiętaliśmy też piękne miejsca, jak Słowenia.
Smak Słowenii? Apertivo z widokiem na jezioro Bled sączone w ciepłe, jesienne popołudnie na tarasie zamku dumnie górującego nad okolicą lekko ponad tysiąc lat (choć akurat sam taras ewidentnie był z 4-5 stuleci młodszy): wino chłodne, młode, rześkie i lekko słonawe. Dalej, magiczne ciasto: prekmurska gibanica, warstwy ciasta filo przekładane orzechami, makiem, rodzynkami i twarogiem – zjadane wśród zamglonych szczytów w przydrożnym zajeździe przed Lublaną.
Na koniec – kolejne aperitivo: pieczone kasztany przegryzane na ulicy w Lublanie po niespiesznym spacerze wśród mostów, uliczek i powoli zamykanego na wieczór targu. Do tego kieliszek Aperol Sprtz, czyli koktajl na bazie prosecco i Aperolu. Atmosfera zupełnie śródziemnomorska, jak we włoskich regionach: Veneto (po polsku to Wenecja Euganejska) i Friuli-Wenecji Julijska, to i apertivo kojarzące się z północnymi Włochami. Geograficznie i historycznie – ma to sens: do samej Wenecji, na lagunę, jest raptem ze 250 km; do Triestu jeszcze bliżej, bo niecałe 100 km. A ten kawałek Europy należały przecież kiedyś do Habsburgów, podobnie jak Kraków, i coś z tej imperialnej atmosfery zostało do dziś.
Spacer w Lublanie był piękny i straszny, bo handlarze kusili zniżkami na koniec dnia a ja wiedziałam, że nie mam szans dopakować 4 kg świeżej papryki do bagażu. Wiec jak to jest z tą kuchnią Słowenii – po prostu magicznie! Czyli jak? Sądzę, że pierwszy i ostatni punkt programu załatwi galeria zdjęć. A Gibanica? Gibanica wymaga nieco dłuższego komentarza. Ciąg dalszy nastąpi…
Słowenia październik 2018, Warszawa maj 2020