Kulinarny sztorm na środku Atlantyku

Zimowe wakacje na wyspie Pico to fajny pomysł, ale trzeba się przygotować na porywisty wiatr oraz ulewne deszcze. Wiadomo, na Azorach pogoda zmienia się szybko – to wyspy gdzie bywają dni, o których się potem opowiada, że w 24 godziny przechodzą wszystkie pory roku. Dodatkowo, na Pico te zmiany są dość ekstremalne i gwałtowne. Reasumując: Wyż Azorski uziemił mnie na kilka dni pozwalając rozkoszować się dramatyczną scenerią sztormu na środku oceanu.

Posiedziałam przy kominku. Posiedziałam w internecie. Odespałam. Podegustowałam wina, odespałam znowu, obejrzałam zaległy serial i zabrałam się za książki, które wzięłam z Polski, w tym Antonia Tabucchiego, Włocha ogromnie zafascynowanego Portugalią. Zaczęłam czytać i się zdziwiłam. Bo ciagle tam ktoś coś jadł, ale były to potrawy, których kompletnie nie znałam. Hm… To przecież nie moja pierwsza wizyta w Portugalii, więc jakieś pojęcie o kuchni powinnam mieć. I niewątpliwie zebrałam masę kulinarnych wrażeń i pamiętnych posiłków (też obfotografowanych i wrzuconych na media społecznościowe). Tylko, że jak wybieram co chcę jeść, to zwykle kończy się na rybach i owocach morza. Najlepiej z grila, z solą morską i cytryną. A oni w tych książkach Tabucchiego jedli zupełnie inaczej: mięsa, podroby, fasola i dużo zwierzęcego tłuszczu.

Szalejący za oknem sztorm dostarczył idealnego pretekstu, żeby tę lukę w mojej kulinarnej kulturze wypełnić. Tuż obok pensjonatu znalazłam lokal tasca (bar, tawerna) „O Petisca” z fantastyczną ofertą lunchową, z której korzysta chyba pół wyspy. W restauracji tłoczno bywa już o 12.30, a otwierają na obiad w samo południe. Wszystkich ściagają tu obiadowe bufety, gdzie za +/- 10 euro można się najeść do woli wybierając z 4 dań głównych, zupy, serów, sałaty i lodówki pełnej domowej roboty deserów. To jeden z tych lokali, gdzie drugiego dnia masz już swój stały stolik.

Na początek wybrałam bacalhau à brás czyli zapiekankę z solonego, suszonego i porządnie wymoczonego dorsza i ziemniaków. Wielkie płaty suszonego dorsza urzekają mnie fakturą i zapachem za każdym razem kiedy robię zakupy w portugalskim sklepie spożywczym, ale samo danie wyraziste w smaku nie jest. Czuć cebulkę i czosnek, ale zielone kawałki kolendry, to bardziej by ucieszyć oko plamą barwną niż dostarczyć dodatkowych wrażeń podniebieniu. Jak dla mnie – idealne danie pod piwo, które zmyje to tłuste i zapychające danie z podniebienia.

Potem feijoada – to potrawa z fasoli, którą jadłam już wcześniej, ale w wersji włoskiej jako pasta z fasolą. Generalnie fasola w sosie pomidorowym duszona z warzywami (marchew, bataty i ziemniaki), chorizo (pikantną i słoną kiełbasą) i boczkiem. Trzeba też dodać ziela angielskiego, liści laurowych i pieprzu. W barze „O Petisca” feijoada była rewelacyjna, bo dodano też kości. Fajne danie pod… wyspiarskie wino, które dzięki bazaltowej glebie jest w smaku zdecydowane: mineralne, słone, wręcz pikantne a jednocześnie bardzo miodowo-ziołowe jak łąki i pastwiska.

Kolej na ciąg dalszy, jedzenia nie brakuje bo z kuchni ciagle donoszone są nowe półmiski. Tym razem coś znajomego i egzotycznie azorskiego zarazem. Plantacja ananasów na Sao Miguel to była jedna z pierwszych atrakcji, które obejrzałam po przylocie na wyspy. Więc nie zdziwiło mnie kolejne danie: schab duszony z ananasami w sosie pomidorowym. Z dużą ilością liści laurowych i ziela angielskiego. Rewelacja! Potem na deser kawałek ananasa, a do kawy kieliszek wódki z winogronowych wytłoków, na przykład Cavaqueira Amora Bagaceira (to wersja czysta i moc zacna 50%, ale jest też delikatniejsza wersja liquor 40% o bursztynowym kolorze). Obie produkują tuż za płotem, w winiarskiej kooperatywie Pico Wines.

Kolejny portugalski klasyk: ośmiornica pieczona z czosnkiem i cebulą, obficie polana oliwą z oliwek. W tasce dodano też natki pietruszki, a całość podana z ziemniakami w mundurkach. Poddawałabym to raczej z tą winogronową wódką, ale z mocnym białym winem też dałam radę. Aha, danie się nazywa po portugalsku: polvo lagareiro.

Do wyboru w bufecie obiadowym były też: mix grillowanych mięs z chorizo i tuńczyk duszony z warzywami i oliwkami (naturalnie z ziemniakami). Z zup udało mi się spróbować caldo verde czyli po prostu rzadki krem ziemniaczano-jarmużowy. W książce kucharskiej znalazłam sposób podania z kawałkami chorizo, ale w tasce było bez kiełbasy. Jak dla mnie ta zupa jest kompletnie bez smaku, po prostu wodnista i tyle. Ale jaka ma być, jeżeli robi się ją nie na bulionie, a na ziemniakach duszonych na oliwie z cebulą i czosnkiem, które się miksuje.

W ramach deseru skusiłam się na mus czekoladowy na prawdziwych żółtkach, a kiedy oblizywałam łyżeczkę posapując z przeżarcia i ogólnej radości z życia stwierdziłam, że lubię atlantyckie sztormy. Szerze, chyba nie wiele fajniejszych przygód mogło mnie spotkać niż tak dokładne zapoznanie się z bufetem obiadowym w kultowym barku na środku Atlantyku.

Co czytać: zaczęłam od książki Antonio Tabucchiego, Requiem (tłumaczenie Aliny Pawłowskiej-Zampino) i przejrzałam kilka tekstów Bogusława Deptuły z cyklu Literatura od kuchni w wersji elektronicznej na stronie http://www.dwutygodnik.com. Przepisy porównywałam z bardzo przydatnym przewodnikiem kulinarnym Iwony Czarkowskiej pt.: Portugalia. Smak i piękno (mam wydanie z 2018 r). Ale podstawą jest dobra kuchnia, a taką znalazłam na Pico w tasca „O Petisca” w Madalena tuż obok pensjonatu Calma do Mar, gdzie zastał mnie atlantycki sztorm i gdzie grzałam się przed kominkiem trawiąc skutki nieumiarkowania w jedzeniu i piciu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s