Sylwester na drugim końcu świta z polskim twistem, czyli jak spędzałam Nowy Rok 2017.
Ja obchodzi się sylwestra w trakcie safari? Tshukudu Game Lodge, gdzie się zatrzymałam urządziło bal sylwestrowy w buszu, wokół wielkiego ogniska. Wcześniej kolacja – tradycyjne boma braai czyli grill na wolnym powietrzu i mój stały afrykański dylemat: impala czy kudu? Antylopa prawie jak sarnina, no ale coś trzeba wybrać. Przynajmniej przy winie nie ma problemu, bo właściwie każde mi smakuje, nawet jeżeli za mocno w ustach czuć beczką.
Prawdziwa afrykańska przygoda zaczęła się po kolacji. Pół wieczoru uganiania się jeepem za lwem w buszu – i przyszedł! Co prawda, potem, na nas nawarczał i z gracją obsikał krzaczek – tak, żebyśmy dobrze widzieli. Po prostu nie lubi dźwięku samochodu. Tak ma. W końcu jest w domu. I jeszcze spadające gwiazdy oraz ognisko w buszu. Toast metodą przylądkową (prawdziwy afrykański szampan robiony jak w Szampanii z lokalnych owoców), kilka godzin snu, a od białego rana – uganianie się po buszu za gepardami. Finisz to lekkie śniadanko z metodą przylądkową na zakończenie emocjonującego sylwestra. Tak się zaczęło moje safari grand tour, czyli prawdziwa Afryka dla prawdziwych turystów.
Tshukudu Game Lodge w Hoedspruit polecam każdemu i szczerze. To prywatny park położony tuż przy Parku Narodowym Krugera, ale turyści z tamtej strony płotu patrzyli z wyraźną zawiścią, jak my rano 1 stycznia mizialiśmy gepardy. Gepardy uprzejmie patrzyły przez płot do Parku Krugera, bo tam kotłowały się w zaroślach wiewiórki, a lekko przestraszeni i zafascynowani turyści po naszej stronie płotu głaskali drapieżniki po karkach i między uszami. Sielsko – rajska atmosfera docierała też nad basen, gdzie owe gepardy przychodziły odpocząć po polowaniu. Jak moje koty zupełnie, gdyby nie te rdzawe plamy na łapach i szyi oraz grube brzuchy. Wiewiórki to raczej nie były, bo gepardy trawiły nad basenem prawie cały dzień. Ich kudu pewnie nie było tak miękkie jak moje i pewnie bez sosu.
W Tshukudu takie przygody to norma. Poza tym, podczas porannych spacerów w buszu i popołudniowych safari w jeepach zaliczyłam moją wielką piątkę praktycznie od razu i na wyciągniecie ręki, tzn.: lwy, słonie, nosorożce i bawoły podczas 2 wypadów na safari i 2 porannych spacerów w buszu. Lamparty widziałam w centrum rehabilitacyjnym dla dzikich zwierząt Moholoholo (to nie literówka), też koło Hoedspruit. A wycieczki off road po wertepach i niewielkich krzach w pogoni za lwem czy patrzenie, w niemym stuporze, jak 3 pokoleniowa rodzina słoni (babcia, mama i dziecko) metodycznie zjadła dość spore drzewo maruli w kwadrans (i potem przychodzi do jeepa się przywitać) zapamiętam na zawsze. W wielkich parkach nie byłoby to możliwe, o czym przekonałam się odwiedzając inne parki: Hluhluwe w RPA i Mkhaya w Swazilandzie.
Każda wyprawa w busz była ciekawa i zawsze się coś działo. Park Narodowy Hluhluwe, znany z ochrony i reintrodukcji nosorożców białych, odwiedziłam jako ostatni w serii mojego safari grand tour. Było zimno i lało – do tego stopnia, że lato nad Bałtykiem wydawało się prawdziwą Afryka! Ale śniadanie w buszu i lunch w sklepie z pamiątkami (bo pod roślinnością się nie dało) należały do kategorii: bezcenne. Inaczej było w Mkhaya w Suazi, gdzie spędziłam dobę bez prądu w kamiennej chacie o standardzie 5 gwiazdek (o tym będzie w innym poście).
Rzecz w tym, że w wielkich parkach trzeba się trzymać głównych dróg i nie zbaczać ze szlaków. A nie wszystkie zwierzęta stoją tuż przy drogach i czekają w fotogenicznych pozach. Za to napatrzeć się można na dwunożnych, ponieważ w parkach można jeździć własnym samochodem. Do czego zdolny jest kierowca w amoku jak zobaczy nosorożca? Tego wolałabym nie wiedzieć. Więc, cóż korki w parkach narodowych się zdarzają.
Wspaniałe zwierzęta, super obsługa i pyszne jedzenie to nie koniec atrakcji w Tshukudu, bo park został założony przez polsko-afrykańskie małżeństwo. Nie dane mi było poznać pani Ali Kuchcińskiej-Sussens osobiście, ale dostałam jej książkę wspomnieniową pt.: Dziki świat. Podróż życia: z Polski przez Syberię do dzikiej Afryki. Tytuł wyjaśnia właściwie wszystko, a perypetie z otwieraniem i prowadzeniem parku w RPA czyta się jak powieści Karen Blixen o plantacjach w Kenii. To był niezwykły i niezapomniany Nowy Rok 2018, zresztą tak to wygladało:
Gdzie jechać i co czytać: Ala Kuchcińska-Sussens, Joan Duff, Dziki świat. Podróż życia: z Polski przez Syberię do dzikiej Afryki, tłum. Grzegorz Kołodziejczyk, Warszawa: Wydawnictwo Albatros A Kuryłowicz 2010. Warto zerknąć na strony: Tshukudu Game Lodge (https://www.tshukudulodge.co.za) i Moholoholo (http://www.moholoholo.co.za)
Warszawa – Tshukudu Game Lodge, styczeń 2017 r.